Zawartość cukru w cukrze – wywiad z Candy Ink.

Powiązane

Leśnicy w Wielkopolski podarowali hojną kwotę szpitalowi dziecięcemu w Poznaniu

100 000 złotych - tyle poznańscy leśnicy przekazali na...

Gwiazda Hollywood odwiedziła Ogród Botaniczny w Krakowie

Hollywoodzka gwiazda Milla Jovovich kilka dni przebywała z rodziną...

Krakowska restauracja uznana za najlepszą w Polsce

Według jury konkursu World Culinary Awards, słynąca z polskiej...

Jakie jest najbardziej zakorkowane miasto w Polsce i na świecie?

Korki w wielu polskich miastach to smutna codzienność. Właśnie...

Udostępnij

Jest tak słodka jak jej pseudonim. Nawet głosik ma cukierkowy.
Laura Konieczna, znana jako Candy Ink, stanowi uosobienie stylu, w jakim tworzy– kobiecego, kolorowego, bajkowego. Rozpoznawanego
i docenianego nie tylko w Polsce ale i na całym świecie. Wywiad z artystką tej klasy to dla mnie prawdziwy zaszczyt, a dostąpiłam go podczas guest spota Laury w krakowskim studiu Avalan Tattoo Agnieszka Kulińska. Spotkanie z nią naprawdę przypomina wizytę w sklepie z cukierkami.
Nie da się poprzestać na jednej!

 

- Advertisement -

 M.K: Często podróżujesz, odwiedzając konwenty i studia tatuażu na całym świecie, ale na guest spocie w Polsce rzadko można Cię spotkać. Dlaczego wolisz gościć za granicą?

L.K: Lubię łączyć tatuaże z podróżami, to przede wszystkim. Podróże zagraniczne są dla mnie bardziej rozwojowe. Dzięki nim mogę poznawać artystów z innych krajów, osoby pochodzące z różnych kultur. W tym roku wyłamałam się z zeszłorocznej koncepcji i pojawię się w kilku znanych polskich studiach.

M.K: W Krakowie gościsz po raz pierwszy. Jak Ci się podoba?

L.K: Tak, to mój pierwszy guest spot w Krakowie. Bardzo lubię to miasto! Agnieszka Kulińska posiada ogrom wiedzy, której część mi przekazała za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Mam w planach ponowić wizytę w tym mieście jeszcze tego roku.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Natalia Grabowska – nowa gwiazda na krakowskiej scenie tatuażu

M.K: . Podczas wizyty w Avalan wykonałaś dość mroczną jak na Ciebie pracę kozła. Jak się czujesz w takim mniej cukierkowym stylu?

L.K: Może tego nie widać po moich pracach ale bardzo lubię czerń ( śmiech ). Lubię poruszać się w różnych tematykach, koncepcjach choć kreska nadal pozostaje ta sama.

M.K: W wywiadzie dla Tattoofest 12/2017 mówiłaś, że szukasz własnego powtarzalnego schematu.
Już go znalazłaś, czy nadal szukasz?

L.K: Im dłużej szukam, tym bardziej mam wrażenie, że jednak nie potrafię zamknąć się w sztywnych ramach        ( śmiech ). Chyba w moim przypadku to sama droga jest celem.

M.K: W Twoim zawodowym życiu zachodzą nieustanne zmiany. Zaczynałaś jako praktykant w czyimś studio, później założyłaś własne – Candy Shop. Projekt ten nie trwał jednak zbyt długo, bo dokonałaś kolejnych zmian. Zrezygnowałaś ze studia, by stworzyć Inkfluence. Pewnie nie wszyscy czytelnicy są z nim zaznajomieni, czy możesz więc powiedzieć na czym ten projekt polega?

L.K: Projekt Ink.fluence jest platformą, którą tworzę wspólnie ze swoim chłopakiem i zarazem kierownikiem naszej pracowni, Grześkiem. Chciałam, żeby to miejsce było przesiąknięte naszymi pasjami, było polem do naszego rozwoju osobistego. Chciałabym, żeby w tym miejscu wszyscy czuli się swobodnie, zarówno my jak i klienci. Dużą wagę przywiązaliśmy do wystroju, większość elementów zrobiliśmy sami. Na co dzień w studio spotkacie oczywiście mnie, jak również wielu artystów z całej Polski na comiesięcznych guest spotach. Ink.fluence opowiada o nas, o tym kim jesteśmy.

M.K: Ink.fluence to już ostateczna forma w jakiej chcesz pracować, czy planujesz dalsze zmiany?

L.K: Na ten czas taka forma w stu procentach mi odpowiada. Być może w przyszłości się zmieni, ale obecnie nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo.

M.K: Wydajesz się bardzo skupiona na swojej pracy i rozwoju. Jesteś też przemiłą osobą. Trudno mi więc wyobrazić sobie, że mogłyby Cię rozpraszać jakieś sytuacje konfliktowe, ale wiem że Ci się zdarzały. Czy konflikty w świecie tatuażu często się zdarzają? Wydawałoby się, że to naturalne że artyści się na wzajem inspirują. Gdzie więc leży granica między inspiracją a plagiatem?

L.K: Owszem w środowisku tatuatorskim niestety zdarza się dużo konfliktów. Część z nich może być powodowana megalomanią, część zazdrością lub strachem o stratę klientów. Ja osobiście wyznaję zasadę ” żyj i daj żyć innym”. Sama bez powodu nie wytaczam dział przeciwko innym. W obrębie jednego stylu pojawia się pewna powtarzalność symboli / motywów, co nie podlega prawom autorskim. Natomiast, jeżeli wzór został powtórzony bez zmiany jego cech charakterystycznych, bądź dany projekt został wykonany przez innego tatuatora, to stanowi podstawę prawną do zakwalifikowania tego jako plagiat lub kradzież dóbr intelektualnych. Jest wielu artystów, którzy tworzą podobne prace. Często trudno jest rozróżnić prace tatuatorów, widać w nich wzajemne inspiracje. Jest to czymś normalnym i naturalnym. Można to zaobserwować w różnych dziedzinach sztuki na przestrzeni stuleci.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Poznań Tattoo Konwent – relacja.

M.K: Jeszcze odnośnie inspiracji. Kto inspiruje Ciebie?

L.K: Inspiruje mnie wielu tatuatorów, wśród których mam wielu faworytów, ale zachwycają mnie też formy zupełnie z tatuażem nie związane, np. architektura, piękno stworzone przez naturę – struktury mineralne, kamień, kryształ. Uwielbiam odwiedzać galerie sztuki zarówno klasycznej, jak i współczesnej. Inspiruje mnie ilustracja, digital art, muzyka – jednym słowem wszystko co twórcze i kreatywne.

M.K: A jakie tatuaże Ci się nie podobają, tak prywatnie?

L.K:. Nie podobają mi się tatuaże, które nie są wykonane z troską o technikę i warsztat, zarówno tatuatorski, jak i rysunkowy. Piękno ma różny charakter i to nie podlega ocenie. Dla mnie tatuaż powinien być wykonany przede wszystkim technicznie dobrze.

M.K: Czy odmówiłabyś wykonania jakiegoś tatuażu? A może już miałaś taką sytuację? Czego nigdy byś nie wytatuowała?

L.K:  Nie wykonuje tatuaży, które nie są zgodne z moją stylistką, co automatycznie zawęża pole wykonywanych prac dość obszernie. Oczywiście, takie sytuacje się zdarzają. Nie wykonałabym wulgaryzmów, ani tatuaży propagujących treści związanych z szeroko pojętą mową nienawiści.

M.K: Myślisz, że Twoje tatuaże przetrwają próbę czasu? Tatuujesz głównie młode dziewczyny. Czy w wieku 50+ będą nadal dobrze wyglądać i będą zadowolone z jednorożca na ramieniu? 

L.K:  Czy robiłabym tatuaże, myśląc, że nie przetrwają próby czasu ( śmiech )? Myślę, że nie zależy to od samego tatuażu, co od osoby, która ten tatuaż chciała mieć na swojej skórze.

M.K: Powiedz jeszcze coś o swoich klientkach. Robisz słodkie wzory dla wydawać by się mogło słodkich dziewczynek, ale wśród Twoich klientek jest też np. Aga Czech. Czy rzeczywiście klientki Candy Ink to głównie cukierkowe dziewczyny?

L.K:  Moje klientki to kobiety, po prostu. Czasem zdarzają się również mężczyźni, zero dyskryminacji ( śmiech )! W przeszłości tatuowałam młodsze dziewczyny, obecnie tatuuję przeważnie kobiety 30+. Wraz z rozwojem osobistym, dojrzałością przyciągam starsze i dojrzalsze osoby, podejmujące świadome decyzje, również przy doborze wzorów, które dla nich realizuję.

M.K: Na koniec powiedz ile jest cukru w cukrze, czyli jaka jest sama Candy Ink.

L.K:  Ciężko powiedzieć ( śmiech ). Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć jednoznacznie. Myślę, że jestem osobą o wielu kontrastach, aczkolwiek na co dzień zachowuję je dla siebie. Wydaje mi się, że Grzesiek jest jedną z niewielu osób, które te kontrasty poznała i raczej się to nie zmieni.

 

Zdjęcia: źródło

 

NIE WIESZ JAK RUSZYĆ Z BIZNESEM?DOWIEDZ SIĘ!