Europocentryzm, a odmienna perspektywa – wywiad z Kają Paśko

Powiązane

Leśnicy w Wielkopolski podarowali hojną kwotę szpitalowi dziecięcemu w Poznaniu

100 000 złotych - tyle poznańscy leśnicy przekazali na...

Gwiazda Hollywood odwiedziła Ogród Botaniczny w Krakowie

Hollywoodzka gwiazda Milla Jovovich kilka dni przebywała z rodziną...

Krakowska restauracja uznana za najlepszą w Polsce

Według jury konkursu World Culinary Awards, słynąca z polskiej...

Jakie jest najbardziej zakorkowane miasto w Polsce i na świecie?

Korki w wielu polskich miastach to smutna codzienność. Właśnie...

Udostępnij

O zbiórce na ofiary wojny w Syrii w kontekście niedawnego pożaru zabytkowej katedry Norte Dame z Kają Paśko rozmawiał Kamil Kuchta.

Kamil Kuchta: Dlaczego akurat pożar w Notre Dame zmotywowała Cię do stworzenia zbiórki?

- Advertisement -

Kaja Paśko: Wiem, że wykorzystanie solidarności, jaką wykazał się świat w obliczu pożaru katedry Notre Dame pozornie może wydawać się niegodziwością, ale dla mnie był to tylko doskonały pretekst na zwrócenie uwagi w kierunku problemu, który trawi nasze społeczeństwo nie od dziś. Taka prowokacja być może.

Kiedy pierwszy raz mignęła mi informacja o tym, że pali się jeden z najbardziej rozpoznawalnych zabytków Europy serce rzecz jasna zamarło mi tak jak każdemu innemu. W pewnym momencie zaczęła jednak przytłaczać mnie histeria, w jaką wpadli ludzie. Modlitwy pod palącym się budynkiem, pośpieszne szerowanie newsa o pożarze z serii „kto pierwszy, ten lepszy”, no i w końcu zaczęły wypływać informacje o tym kto i ile wpłacił na rzecz odbudowy  ciągle  jeszcze ciepłych zgliszczy. Te bajońskie sumy uświadomiły mi, że są na świecie ludzie, których kapitał mógłby uleczyć niejedną chorobę trawiącą naszą planetę.

A Ty, jak zmieniłaś swoją perspektywę?

Paradoksalnie lekka weryfikacja priorytetów przyszła do mnie wraz z rozpoczęciem pracy reporterki radiowej. Postulaty o miliony na instytucje kultury, spektakle i kina letnie, którymi tak chętnie kuszą wyborców włodarze, zaczęły blednąć w obliczu potrzeb ludzi, których poznawałam podczas materiałów na temat najuboższych zakątków Wrocławia. Fajnie pławić się w dźwiękach muzyki podczas fantastycznego, wrocławskiego festiwalu, ale ciążyć zaczęła mi myśl o tym, że rodzina za rogiem nie ma bieżącej wody, a po bruku walają się papierki po dopalaczach. Wiem, że sensem wszystkiego jest znalezienie złotego środka, ale właśnie – aby go znaleźć trzeba wyczulić się na wszystkie problemy. Żyjcie w bańce obywatela klasy średniej, który wprawdzie nie zawsze ma na nowe buty ze sniker shopu, ale o pusty garnek raczej martwić się nie musi, ogranicza nieco pole widzenia.

Dlatego właśnie informacja o milionach Salmy Hayek, które przeznaczyła na odbudowę stosu kamieni, choć ludzie na świecie – uwaga, breaking news – głodują, wzbudziło we mnie pewien niesmak.

„Wartości europejskie kojarzone są z byciem człowiekiem otwartym na innych, humanitarnym, niosącym pomoc, wrażliwym. Tymczasem wrażliwość ta kończy się wraz z granicami naszego kontynentu”

Co najbardziej denerwuje Cię w postawie ludzi?

Bulwersuje mnie europocentryzm, czyli przekonanie o tym, że świat kręci się wokół naszej kultury, naszych wartości i naszych problemów, ale przede wszystkim bulwersuje mnie hipokryzja.  „Wartości europejskie” kojarzone są z byciem człowiekiem otwartym na innych, humanitarnym, niosącym pomoc, wrażliwym. Tymczasem wrażliwość ta kończy się wraz z granicami naszego kontynentu. No, może jeszcze zahaczając o inne miejsca, gdzie ludzie mają podobny nam kolor skóry i wyznanie.

Kiedyś kościoły budowano za pomocą cegieł, witraży i pozłacanych zdobień. Ale używając nomenklatury chrześcijańskiej, wolałabym, żeby dziś wiara opierała się na dobrych uczynkach i wyczuleniu na problemy innych,

Wielu z nas nawet nie widziało paryskiej katedry, a jednak ociera łzy…

Łączy się to właśnie z zagadnieniem europocentryzmu. Boli nas, przeraża i wzrusza to, co nasze. Ataki terrorystyczne w Niemczech czy Paryżu mrożą krew w żyłach, bo to już tylko rzut beretem od Polski. „Moja ciocia była tam tydzień temu na wakacjach!”, „znam kogoś, kto zna kogoś, kto tam mieszka!” – to teksty, które często słyszymy od znajomych po tego typu zdarzeniach. Na facebook-u jest nawet aplikacja do oznaczania się w razie kataklizmów czy ataków. Notre Dame to świątynia, którą znamy z pocztówek, filmów, to tam mieszkał Quasimodo i tam jeżdżą rocznie miliony turystów. To coś bliskiego.  Syria to kraina z odległej mrocznej baśni. To kraj, do którego nikt nie planuje wakacji.

https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10213212251731780&set=gm.1164041047099049&type=3&theater

Nie mieszkają tam nasze ciotki ani wujkowie, ludzie mają śniadą cerę i jeszcze – nie daj Boże – wyznają inną religię (choć przypominam, jeśli to już dla kogoś bardzo ważne, że jest tam też wielu chrześcijan). To miejsce, od którego możemy się emocjonalnie odciąć. Rozumiem, że przecież nie możemy przejmować się każdym nieszczęściem tego świata…  Nie oceniam więc tego typu postawy, ale dostrzegam, że ma miejsce. I chcę coś z tym zrobić

Masz pomysł na to, jak zmienić nasze myślenie?

Sama chciałabym to wiedzieć! Myślę, że rozwiązałoby to wiele problemów, które pożerają teraz naszą planetę. Mam jednak pewien trop. W internecie krąży filmik, który przedstawia ciekawy eksperyment społeczny. Ubrana w berecik i elegancki płaszczyk dziewczynka przysiada się do stolików gości jednej z restauracji. Ludzie reagują na nią z uśmiechem, dopytują gdzie jej rodzice, częstują frytkami, otaczają opieką. To samo dziecko wkracza później do lokalu ucharakteryzowane na bezdomnego. Z umorusaną buzią, w niechlujnym ubiorze. Reakcja gości zmienia się diametralnie. Kobiety chwytają za torebki, mężczyźni odganiają „intruza” finalnie doprowadzając dziewczynkę do płaczu. Eksperyment trzeba było przerwać, bo mała nie wytrzymała takiego odtrącenia.

„Wszyscy kochamy dobrze zjeść, wyspać się, spędzać czas z przyjaciółmi.  Jedni jedzą przy tym pierogi, inni hummus – ot, cała różnica.

Płynie z tego smutny wniosek – akceptujemy to co znamy i to, co do nas podobne. Możemy przez chwilę poczuć się miłym, uprzejmym człowiekiem uśmiechając się do wymuskanego berbecia. Kiedy jednak w nasze pole wkracza „obcy”, „inny”, ciepłe uczucia zastępuje niepokój.  A strach to bardzo silny bloker, który potrafi zastopować nawet szczerozłote serce. Receptą na zmianę myślenia może być więc tylko uświadomienie ludziom, że naprawdę płynie w nas ta sama krew. Cierpimy i śmiejemy się tak samo. Wszyscy kochamy dobrze zjeść, wyspać się, spędzać czas z przyjaciółmi.  Jedni jedzą przy tym pierogi, inni hummus – ot, cała różnica. Wszyscy chcemy być kochani i żyć w kraju bez wojen i konfliktów. Nie wszyscy jednak dostaliśmy ten luksus w pakiecie.

Jak wpadłaś na pomysł zorganizowania takiej akcji?

Zbiórkę rozpisałam w emocjach, jadąc tramwajem. Najpierw powstała idea, potem szukałam odpowiedniej organizacji. Postanowiłam skonsultować się z moją znajomą, Dorotą Szelezińską, którą śmiało mogę chyba nazwać aktywistką. Angażuje się w sprawy migrantów i migrantek z Dalekiego Wschodu, ma oczy otwarte na cierpienie innych i wszelkie przejawy dyskryminacji. To ona doradziła mi  „Światło dla Syrii”, a ja po własnym resarch-u szybko zrozumiałam, że to idealny adresat.

To niewielka organizacja, która skupia się na pomaganiu ludności cywilnej w znanym nam z mediów Aleppo. To rodziny, zupełnie takie jak nasze, które w mgnieniu oka straciły wszystko. Nie tylko dach nad głową, ale często także bliskich, środki do życia, pracę, zdrowie. Myślę, że nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tego, jak bardzo zmieniło się życie każdego z nich.  „Światło dla Syrii” organizuje podstawowe produkty takie jak jedzenie, środki czystości czy medykamenty dla około 200 rodzin. Część z nich mieszka w namiotach, podopieczni organizacji to w dużej części dzieciaki. Polecam przejrzeć fanpage fundacji i zobaczyć, jak wiele może zmienić każde 20 zł, które podarujemy na ich rzecz. Mleko w proszku, chleb, pampersy – niby nic, a jak wiele.

Do tej pory udało wam się zebrać prawie 3 tysiące złotych. Jesteś zadowolona z wyniku?

Wiadomo, że według mnie powinniśmy zebrać grube miliony, podwajając datki, które otrzymał pewien budynek w Paryżu. Jednak podchodząc do tematu całkiem serio, za każdym razem kiedy widziałam wpływające 20, 30 czy 50złotówki serce rosło mi jak Grinchowi w ostatniej scenie filmu. Fakt, że kilkadziesiąt osób przelało swoje kieszonkowe czy część wypłaty jest dla mnie dowodem na to, że potrafimy wykroczyć poza swoją strefę emocjonalnego komfortu. Potrafimy być dalekowzroczni. Jestem zwykła dziewczyną, która nie ma wtyk przynoszących zbiórce większy rozgłos. Widzę jednak, że większość z darczyńców to zupełnie obce mi osoby. Każdego człowieka, który wpłacił najmniejszą chociaż kwotę darzę miłością, którą fizycznie czuję w klatce piersiowej. Jesteście wspaniali!

To Twoja pierwsza taka zbiórka…

Nigdy w życiu nie organizowałam podobnej akcji. Zawsze targała mną myśl, że jako jednostka nie mam na nic wpływu, że to bez sensu. Pewnie jak wielu myślałam, że znajomi będą się śmiać, że nagle zamarzyłam o zbawianiu świata. Świata nie zbawię, to wiem, ale to nie ważne. Cieszę się po prostu, że pomagam. Dawniej tylko wpłacałam datki na inicjatywy tego typu. Teraz widzę, że nie warto ograniczać się tylko do tego. Organizacja takiej zbiórki to spory wysiłek, ale daje też niesamowitą satysfakcję. Każde udostępnienie czy ciepłe słowo od obcego człowieka jest dla niesamowitym wsparciem.

Akcję Kai Paśko można wesprzeć tutaj. Warto jednak się pospieszyć, bo zbiórka zamyka się 1 maja 2019.