Kultura wyzwolenia. Czym jest voguing?

Powiązane

Leśnicy w Wielkopolski podarowali hojną kwotę szpitalowi dziecięcemu w Poznaniu

100 000 złotych - tyle poznańscy leśnicy przekazali na...

Gwiazda Hollywood odwiedziła Ogród Botaniczny w Krakowie

Hollywoodzka gwiazda Milla Jovovich kilka dni przebywała z rodziną...

Krakowska restauracja uznana za najlepszą w Polsce

Według jury konkursu World Culinary Awards, słynąca z polskiej...

Jakie jest najbardziej zakorkowane miasto w Polsce i na świecie?

Korki w wielu polskich miastach to smutna codzienność. Właśnie...

Udostępnij

Orientacja seksualna jest wielopłaszczyznowa. Ma bardzo dużo wymiarów. Voguing pozwala nam odkryć wachlarz rozmaitych form, w których można siebie odnaleźć. Pozwala odpowiedzieć sobie na pytanie, kim tak naprawdę jestem.

 

O voguingu rozmawiam z Magdaleną Marcinkowską; tancerką, voguerką, jedną z prekursorek tej dziedziny w Polsce.

 

Zofia Kajca: Gdy rozmawiałyśmy przy okazji premiery „Wyzwolenia” w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu, Kamila Górny stwierdziła, że najtrudniejszym wyzwaniem jest wytłumaczyć społeczeństwie, czym jest voguing. Wy same dochodziłyście do tego latami. Potrafisz opisać, co kryje się pod tym hasłem?

- Advertisement -

Magdalena Marcinkowska: Voguing to przede wszystkim kultura. Ma wiele zasad, ale też wiele pięknych idei. Wywodzi się z kręgów homoseksualnych mężczyzn pochodzenia latynoamerykańskiego i afroamerykańskiego. Powstała z potrzeby akceptacji, poczucia bezpieczeństwa, odnalezienia własnej wartości. Tworzy bezpieczną przestrzeń, w której osoby homoseksualne, transseksualne mogą wyrażać siebie bez obaw o to, jak postrzegane są na zewnątrz. Voguing to styl życia. Voguerzy tworzą domy (housy). Wspierają się i wspólnie budują status w obrębie swojej społeczności.

fot. Waldemar Rak

ZK: Opowiedz trochę o zasadach, którymi rządzi się voguing.

MM: Kluczowa jest hierarchia. Każdy dom prowadzi matka albo ojcec. Oni stoją najwyżej w hierarchii housu. Następna jest princess lub prince — czyli najważniejsze dziecko. Voguerzy występują na Ballach, krótko mówiąc- zawodach tanecznych. Są dwie ligi: scena kiki i scena major. Kiki to scena treningowa, osadzona lokalnie. Major — to ta większa międzynarodowa, na którą trzeba najpierw zapracować. Podczas trwania Ballu na scenie major przyznawane są tytuły: legend, icon — osobom, które bardzo wyraźnie odznaczyły się swoim stylem albo przez długi czas nie przegrały żadnej walki konkursowej. To osoby, które są rozpoznawalne. Tytuły przydziela społeczność.

ZK: Otrzymałaś już kiedyś taki tytuł?

MM: Na tytuł jeszcze będę musiała trochę popracować. Powoli staję się rozpoznawalna w Europie. Jestem już wywoływana na LSS w Berlinie. Zdażyło się też w Amsterdamie. Zaczynam być zauważana. Żartobliwie to określam mianem Gry o Tron. Każdy zawzięcie walczy o tytuł, o status. Chce dostać się do wybranego housu.

ZK: (Nie)zdrowa rywalizacja?

MM: Oczywiście, zdarza się. Natomiast wszystko zależy od tego, jakie kto ma podejście. Momentami polityka daje się mocno we znaki. Polityka i układy. Jadąc na międzynarodowe zawody, gdzie nie jestem rozpoznawana, a konkuruję z osobą, która ma u gospodarzy duże poparcie, liczę się z tym, że nie zawsze zadziała zasada „wygra najlepszy”. Z tym że mnie bardziej interesują aspekty psychologiczne i kulturowe. Jestem tancerką od 13 lat. Voguing pojawił się w moim życiu dopiero kilka lat temu. O tym, że w nim pozostał, przeważyła społeczność, którą budujemy.

ZK: Co takiego daje przynależność do społeczeństwa, jakie zbudowało się wokół voguingu?

MM: Akceptację, tolerancję, wsparcie. Dołączając do grupy ludzi, która ma tę samą pasję, przestaje się być samemu ze swoimi problemami. Wspólnie robimy masę fajnych, radosnych rzeczy. Przygotowujemy stroje, szykujemy się na bale, nakręcamy się wzajemnie. Jesteśmy dla siebie. Nie musimy wszyscy się lubić, ale w moim domu bardzo duży nacisk kładę na szacunek.

ZK: Faktycznie tworzycie domy i żyjecie jak rodzina?

MM: Kiedy rodził się voguing, tak to funkcjonowało. Ci ludzie ze sobą mieszkali. Zastępowali sobie rodziny, które ich nie akceptowały. My działamy inaczej. Mamy regularne zajęcia, trenujemy, przygotowujemy bale. W czasie wolnym lubimy razem wyjść do miasta, zjeść wspólny posiłek, ugotować coś u kogoś w domu. W Poznaniu ta społeczność rozwija się od niedawna. Myślimy o tym, żeby w przyszłym roku wynająć jakieś lokum. Nie po to, żeby tam mieszkać, ale żeby mieć gdzie trenować, realizować projekty, organizować wydarzenia.

ZK: Co oznacza dla Ciebie wyzwolenie w kontekście voguingu?

MM: Wyzwolenie w tym kontekście ma dla mnie dwa wymiary. Po pierwsze, to wyzwolenie mojej kobiecości. Dzięki temu przekonałam się, że kobiecość jest OK. Nie muszę czuć się skrępowana, gdy odsłonię kawałek ciała, podkreślę swoje walory. Niektórzy chcieliby mieć to, co dostałam od mamy natury, więc czego ja mam się wstydzić? A wszystkie komentarze, pogwizdywania na ulicy… może to jest najpiękniejszy komplement, jaki dana osoba jest w stanie z siebie wykrzesać? <śmiech> Po drugie, mój zakres tolerancji znacznie się poszerzył odkąd związana jestem z voguingiem. Szczególnie w strefie LGBT. Upraszczanie tego skrótu do geja/lesbijki lub homo/hetero jest krzywdzące. Orientacja seksualna jest wielopłaszczyznowa. Ma bardzo dużo wymiarów. Voguing pozwala nam odkryć wachlarz rozmaitych form, w których można siebie odnaleźć. Pozwala odpowiedzieć sobie na pytanie, kim tak naprawdę jestem.

fot. Waldemar Rak

ZK: Czy ta różnorodność nie powoduje, że jesteście przez społeczeństwo odrzucani?

MM: Niektórych to przeraża, bo nie rozumieją, na czym ta różnorodność polega. Niemniej jednak społeczeństwo łaknie osób wyzwolonych, radosnych. Takich, które się nie boją. Mam wrażenie, że my ludziom imponujemy. Rozpoczął się boom na voguing, na bale. Dzięki temu ci, którzy jeszcze nigdy nie mieli styczności ze środowiskiem LGBT, mają teraz szansę przyjrzeć się jemu. Jeśli tylko uda nam się wejść na neutralny grunt, a takim gruntem jest sztuka, może okazać się, że bardzo szybko znajdziemy płaszczyznę porozumienia. I już nie trzeba będzie się siebie bać.

ZK: Czujesz na sobie odpowiedzialność jako prekursorka voguingu w Polsce?

MM: Wydaje mi się, że znalazłam w tym swoją drogę. Mogę coś dla Polski zrobić. Spróbować poszerzyć jej horyzonty. Mam wpływ na to, jak scena voguingowa będzie wyglądała w naszym kraju. Natomiast nie czuję żadnego ciężaru. Robię to „od serca”, zupełnie naturalnie. Cała moja działalność przybiera teraz nową formę. Jestem matką pierwszego w Polsce domu voguingowego. Mam pod opieką dzieci. Teraz one działają! I to jest niesamowite.

ZK: Traktujesz voguing jako swoją pracę/zawód?

MM: Po części tak. Zarabiam pieniądze z prowadzenia zajęć, ale voguing jest dla mnie czymś więcej. W ubiegłym roku prowadziłam bardzo dużo zajęć tanecznych dla dzieci. W tym roku mogę zająć się tym, czym chcę. Organizujemy bale, nawiązujemy współpracę z instytucjami kultury, LGBT. Realizujemy pokazy, teledyski. Robię choreografie. Bardzo mnie to cieszy. Robię to, co kocham i jestem w stanie się z tego utrzymać.Oprócz tego pojawia się coraz więcej zleceń w którym mogą brać udział moje dzieci.

 

Magdalena Marcinkowska (ur. 27 maja 1989); absolwentka AWF w Poznaniu na kierunku wychowanie fizyczne. Od 2007 roku jest czynną tancerką. Pracuje jako choreograf, organizator eventów tanecznych, nauczyciel tańca. Jest jedną z prekursorek voguingu w Polsce. Współtwórczyni pierwszego polskiego domu voguingowego — House of Army.

 

 

Nie wiesz, jak ruszyć z biznesem? Dowiedz się TUTAJ.

Jesteś z Warszawy? Dowiedz się, co słychać na F7 Warszawa.

Bądź na bieżąco z rozrywką na City Rozrywka.